Każdy bursztyn z którym pracuję jest dla mnie nie tyle surowcem co skończoną doskonałością wymagającą jedynie odsłonięcia swego pięknego wnętrza. Mam świadomość, że moje podejście jest dziś już rzadko spotykane choć wielokrotnie słyszałem od ludzi, którzy pamiętają dawną obróbkę bursztynu, że tak właśnie od wieków postępowano. Dla mnie czymś w rodzaju aktu wandalizmu jest cięcie dużych okazów na małe kawałki po to, żeby wyrabiać z nich potem kulki, koraliki czy kaboszony. Formę symetryczną, typową pod oprawę biżuteryjną, wybieram tylko wtedy, kiedy trafia do mnie bursztyn, który w swym pierwotnym kształcie wymaga niewielkiej pomocy, żeby to osiągnąć.
Za najważniejsze uważam zachowanie tak dużej ilości z pierwotnego kształtu jak to tylko możliwe. I nie dlatego, żebym jakoś specjalnie walczył o utrzymanie jak największej wagi bursztynu. Przyznaję, to jest zawsze miłe. Jednak dla mnie pierwotny kształt bryły ma o wiele większe znaczenie. Nie potrafię podać tutaj naukowych podstaw takiego podejścia, choć przeczucie mówi mi, że ma to duży związek z elektrostatyką (bursztyny się łatwo elektryzują i posiadają zdolność przechowywania ładunku elektromagnetycznego) i z cymatyką – działem fizyki zajmującym się powiązaniami występującymi między kształtem przybieranym przez materię pod wpływem oddziaływania nań różną częstotliwością fal dźwiękowych. Uważam, że za każdym kształtem stoi jakieś znaczenie, jakaś energia i skoro natura zdecydowała się w takiej a nie innej formie mnie tym bursztynem obdarować to cenię i szanuję to.
Dzięki temu większość moich szlifów posiada kształty organiczne, nierzadko przypominające różne morskie żyjątka, zwierzęta bądź liście czy kawałki roślin. Wyczuwam w nich również różne przeznaczenie. Jedne uspokajają i nadają się do medytacji, inne leczą, uśmierzają ból i doskonale sprawdzają się w bio-energoterpii. Jeszcze inne mocno pobudzają do działań a są wreszcie i takie, których przeznaczeniem jest głownie cieszyć oczy i serce swoim pięknem.
Bardzo lubię pracować z takimi bursztynami, które opadając na leśną ściółkę czy gałęzie drzew, jeszcze jako krople żywicy stały się niejako zapisem tamtych ulotnych chwil. Odległej o co najmniej 35 milionów lat przeszłości. Bursztyn ma niesamowitą zdolność utrzymywania tego zapisu w doskonałym stanie, absolutnie niemożliwym do przechowania przez tak długi czas w inny sposób. Dlatego wszelkie takie ślady zachowuję w moich pracach, utrwalając dodatkowo znaczenie poszczególnych bursztynów jako swoistych kapsuł czasu. Jedynego w swoim rodzaju portalu do bezpośredniego kontaktu z tak odległą przeszłością.
Ponieważ bursztyn bałtycki występuje w wielu odmianach przejrzystości a dodatkowo bursztyny łowione w morzu często przychodzą potrzaskane na kawałki, wyselekcjonowanie okazów nadających się do dalszej obróbki w opisywany przeze mnie sposób nie jest łatwe. Ze statystycznego kilograma urobku znacznie mniej niż 5% się do tego nadaje a i tak większość odpowiedniego materiału jest przerabiana inaczej zanim do niego dotrę. Sprawę utrudnia jeszcze umiejętne rozpoznanie, z której strony najlepiej będzie wyeksponować skrywające się pod korą piękno. Dlatego szlify takie jak moje są dziś już wielką rzadkością na rynku.
Kolejną istotną kwestią jest fakt, że cały proces odbywa się na zimno. Surowiec którego używam, nigdy nie był poprawiany ani utwardzany termicznie czy stabilizowany chemicznie a jednym z podstawowych skutków ubocznych obydwu tych, używanych na masową skalę, procesów jest zatrzymanie wydzielania się kwasu bursztynowego, którego dobroczynne właściwości zasługują na osobny opis. Moje bursztyny zachowują w pełni swoje właściwości lecznicze a część pozostawiana w surowym stanie pozwala na wydzielanie się kwasu bursztynowego w ilościach zbliżonych do tych, które wydzielają bursztyny nieobrabiane.
Od strony technicznej poza pierwszą fazą zdzierania kory, do której czasami używam diamentowych frezów, cała dalsza obróbka, czyli formowanie, wygładzanie i poler odbywa się ręcznie za pomocą różnej gradacji papierów ściernych, wody i wodnej pasty mojego patentu. Zmiana między moimi technikami obróbki bursztynu a używanymi od wczesnego neolitu jest bardzo niewielka. W pierwszej fazie od zawsze używano krzemiennych skrobaków (ciągle jeszcze w użyciu na początku XX wieku na Kurpiach) i różnej porowatości kamieni. W fazie wygładzania i poleru używano różnej grubości piasku, gliny, startej kredy oraz popiołu i delikatnie wyprawionych skór. Tak na prawdę narzędzia używane przeze mnie to nic innego jak współczesne, udoskonalone naśladownictwo warsztatu dawnych mistrzów.
Ktoś mógłby pomyśleć, że ręczna obróbka w dobie szlifierek sterowanych komputerowo i pełnej automatyzacji procesu produkcji to tylko fanaberia, ale tak nie jest. Dzięki temu jakość wykonania i wykończenia moich prac znacznie przekracza to, co prezentują sobą okazy obrabiane masowo przy pomocy maszyn. Moje bursztyny wręcz wtulają się w dłoń zapewniając w trakcie dotykania całą masę bardzo miłych doznań.